Jak prawie każda kobieta, zawsze chciałam mieć dzieci. Kiedy byłam młodsza, nie martwiłam się zbytnio tym, że nie mogę począć. Myślałam, że może to znak, że próbowałam z niewłaściwym partnerem. Jednak kiedy spotkałam tego, który był dla mnie idealny, miałam już 38 lat i nagle problemy z zajściem w ciążę stały się wielkim problemem.
Podczas wizyty u ginekologa zwierzyłam się jej ze swojego pragnienia posiadania dziecka i z tego, że jeszcze nam się nie udało. Zaleciła mi zmierzenie temperatury, aby poznać czas owulacji. Zapewniła mnie, że w ten sposób na pewno uda nam się począć. Tak się jednak nie stało i postanowiłam poszukać innego lekarza. Przy badaniu od razu zauważył, że moje jajowody wyglądają nieprawidłowo i zalecił operację, aby odkryć, co jest z nimi nie tak. Umówiłam się więc na wizytę, ale wkrótce nadeszła pandemia koronawirusa i wszystkie operacje, w tym moja, zostały odwołane.
Przyjaciółka poleciła mi kontakt z kliniką reprodukcyjną, ponieważ od dłuższego czasu borykałam się z problemem ciąży. Nigdy nie sądziłam, że będę pacjentką takiej kliniki, ale i tak zarezerwowałam wizytę. Tutaj również potwierdzono mój problem z lewym jajowodem i konieczność dalszej operacji. Przeszłam więc operację, a cały zespół lekarzy i pielęgniarek był dla mnie bardzo miły.
Po operacji przyszła pani doktor, aby omówić ze mną mój stan. Niestety, ale powiedziała mi, że podczas operacji stwierdzili, że oba jajowody są sklejone i zamknięte. Nie mogli zrobić nic poza ich całkowitym usunięciem. Był to dla mnie ogromny cios. Od razu stało się dla mnie jasne, że nie będę mogła zajść w ciążę w sposób naturalny. Pozostała więc tylko opcja sztucznego zapłodnienia, a wszystko dlatego, że zaraziłam się pewną infekcją, o której sama nawet nie wiedziałam.
Lekarze z kliniki reprodukcyjnej jasno stwierdzili, że jako 39-letnia samotna kobieta w Niemczech będę musiała sama zapłacić za całe leczenie. Ponadto statystyki były jasne i musieliśmy spojrzeć prawdzie w oczy. Po badaniach okazało się, że jeśli mamy zapłacić za całe leczenie, to musimy wyjechać na leczenie za granicę. Nie tylko prawa są tu inne, ale za te same pieniądze otrzymuje się lepsze lub bardziej kompleksowe usługi.
Jednak konieczny dojazd też był ważnym czynnikiem, więc najpierw wybraliśmy klinikę, którą już wcześniej odwiedziłam. Okazało się, że nie był to dla nas dobry wybór. Byliśmy naiwni i rozpoczęliśmy terapię ICSI, która nie zakończyła się sukcesem. Przy standardowej procedurze uzyskałam tylko 2 pęcherzyki. Przy ich pobieraniu okazało się, że są puste, a więc nie miałam żadnych jajeczek do zapłodnienia. Nie miałam pojęcia, że jest to możliwe. Oboje byliśmy bardzo rozczarowani i chociaż lekarzom z kliniki było bardzo przykro, nasz wiek i mój poziom hormonów mówiły same za siebie. Czy nie powinniśmy rozważyć oddania jajeczka?
Ale ja nie mogłam odnieść się do możliwości zajścia w ciążę z jajkiem, które wcale nie było moje. Wyszliśmy więc z kliniki i nigdy nie wróciliśmy. Kiedy początkowy szok minął, zaczęliśmy szukać ponownie. W międzyczasie dołączyłam do kilku grup internetowych zrzeszających kobiety, które borykały się z tym samym lub podobnym problemem co ja. Tak poznałam Annę, która była już pod opieką Kliniki Reprodukcyjnej Unica i przechodziła leczenie z użyciem darowanej komórki jajowej. Dużo korespondowałyśmy, a Anna chętnie odpowiadała na wszystkie moje pytania i rozwiewała niektóre obawy. Mogłam podzielić się z nią moimi przemyśleniami, a ona była dla mnie ogromnym wsparciem. Jestem wdzięczna, że miałam taką możliwość, bo szczerze mówiąc nikt z Twojego otoczenia nie jest w stanie Ci pomóc. Każdy, kto sam nie przeszedł przez taką sytuację, nie jest w stanie tego zrozumieć. Anna jasno wyjaśniła mi plusy i minusy samodzielnej stymulacji i leczenia z wykorzystaniem darowanej komórki jajowej. W końcu zdecydowaliśmy się na zabieg z wykorzystaniem jajeczka dawcy.
Miałam do wyboru trzy kliniki. Jedną z nich była Unica i to właśnie pierwszy kontakt z Unicą mnie przekonał. Wstępna rozmowa odbyła się osobiście w klinice i od pierwszej chwili byliśmy zachwyceni. Moim koordynatorem była Marie, która bardzo ciepło nas przywitała, a lekarz również był bardzo miły i otwarty. Odpowiedział na wszystkie nasze pytania i ostatecznie zdecydowaliśmy się na zabieg dawstwa komórek jajowych.
Po około tygodniu Unica zaproponowała trzy dawczynie i można było rozpocząć kolejny etap leczenia. Nagle to wszystko stało się tak realne, to naprawdę już było! Wszystko było nowe i ekscytujące. Na każde moje pytanie w klinice odpowiadano szybko i czuliśmy, że otrzymujemy najlepszą możliwą opiekę, nawet jeśli komunikacja była tylko mailowa. Nigdy nie czułam, że im nie zależy, albo że jestem zdana na siebie.
Cykl dawcy został dostosowany do mojego cyklu, więc wszystko poszło gładko. Badania ultrasonograficzne zostały wykonane przez ginekologa w Niemczech i wszystko było tak, jak powinno.
W celu pobrania spermy mojego męża i zapłodnienia jajeczek ponownie udaliśmy się osobiście do Pragi.
Również tym razem zostaliśmy ciepło przyjęci w firmie Unica. Mój mąż poszedł do pokoju z kanapą, telewizorem
i różnymi czasopismami. Brzmi to dziwnie, ale w pewnym sensie towarzyszy całemu procesowi. Po oddaniu przez niego próbki, pojechaliśmy ponownie do domu. Tego samego dnia odbyło się pobranie jajeczek.
z dawcą, a następnie zapłodnienie spermą jej partnera.
Jako pacjentka otrzymuje się dostęp do strefy dla pacjentek, gdzie jest się na bieżąco informowanym o rozwoju zarodka. Transfer następuje w piątym dniu rozwoju. Do Pragi wyjechaliśmy dzień wcześniej, aby rano - jeśli to w ogóle możliwe - zjeść śniadanie i wyjechać do Unicy. Przyjazny zespół przywitał nas i zaprowadził na zaplecze, gdzie znajdują się małe pokoje. Dano nam jeden
dla mnie i mojego męża i czekaliśmy na transfer. Kiedy nadeszła nasza kolej, Marie towarzyszyła nam do pokoju i była przy moim boku przez cały transfer. Wszystko poszło gładko, a lekarz był bardzo miły.
Zabrano mnie z powrotem do pokoju mojego męża, gdzie miałam leżeć przez kolejne 15 minut.
i odpocząć, zanim opuściliśmy klinikę. Potem nie pozostało nic innego jak czekać i modlić się. Siedziałam w samochodzie i nie mogłam uwierzyć, że teraz mam w sobie maleńką rzecz, która idealnie rozwinie się w dziecko. Tak też się stało i byłam w ciąży.
Niestety, w 6 tygodniu ciąży zaczęłam krwawić i poroniłam. To było niesamowicie smutne, ale niestety jest to część IVF i zdarza się wielu kobietom. Nawet
Nawet więcej niż myślałam. Po trzymiesięcznej przerwie, jesteśmy właśnie przed drugą próbą. Tym razem będzie to kriotransfer, ponieważ nadal mamy jeden mały zarodek zamrożony. A ponieważ nadzieja to ostatnia rzecz, która umiera.
Co chcę powiedzieć wszystkim parom w takiej samej sytuacji? Nie wstydźcie się i pozwólcie, aby lekarze z kliniki reprodukcyjnej wam pomogli. Oni prawie zawsze mogą spełnić wasze marzenie. I nie jesteście winni temu, że nie stało się to naturalnie!